W życiu bym nie przypuszczał, że doczekam czasów, gdy jaranie się Pokemonami stanie się znów modne. Dzięki Pokemon GO fani kolorowych stworków mogli wreszcie wyjść z szafy, ba, tłumnie i dumnie wyszli ze swoich piwnic i jaskiń na ulicę. Ten fenomen zresztą do teraz nie przestaje mnie zadziwiać – nawet w miesiąc po premierze.

Na premierę Pokemon GO czekałem od pierwszej wzmianki o tej produkcji, a z ostrożnym optymizmem wypowiadałem się na temat gry na łamach Spider’s Web. Oficjalna premiera – najpierw w USA, a potem w Polsce – sprawiła, że wszystkie moje wyobrażenia o tej produkcji legły w gruzach.

Do tej pory mogłem z rówieśnikami łapać Pokemony jedynie w postaci drinków w Padbarze.

Wiedziałem, że zagram w Pokemon GO od samego początku. Pamiętam w końcu z dzieciństwa, że pokemonowy szał na przełomie tysiącleci mnie niezmiernie wciągnął. Razem z kolegami i koleżankami z podstawówki kolekcjonowaliśmy karty i tazosy z chipsów z wizerunkami Pikachu, Charmandera i spółki.

Ten szał na Pokemony – na karty, gry, maskotki, anime w telewizji – trwał w najlepsze i nie wygasł ku przerażeniu wszystkich dorosłych niepracujących w sklepach z zabawkami. Moi Rodzice, za co serdecznie im po raz kolejny z tego miejsca dziękuję, sprawili mi pierwszego GameBoya.

Co to był za odlot!

GameBoy był bez dwóch zdań jedną z najlepszych zabawek, jakie kiedykolwiek dostałem. Zasługa w tym nawet nie samej konsolki, a właśnie Pokemonów. Do dzisiaj gry Nintendo mają w sobie cząstkę magii. Nadal gram w większość produkcji AAA i zawodowo zajmuję się, między innymi, recenzowaniem gier, i rzadko która produkcja potrafi wciągnąć tak, jak Pokemony czy Mario.

Fenomen Pokemon GO Polska - Pokemon Yellow

Pamiętam jak dziś, że przy Pokemonach spędzałem każdą wolną chwilę i trwało to długie miesiące. W dzieciństwie co prawda nigdy nie złapałem ich wszystkich, chociaż mój zbiór był imponujący – Rodzicom udało się kupić (co wcale nie było łatwe!) specjalny kabelek łączący dwa GameBoye, dzięki czemu byłem w stanie wymieniać się złapanymi stworkami ze znajomymi.

Pamiętam też płacz i zgrzytanie zębów, gdy wszystkie moje stworki… umarły.

Kabel łączący dwa GameBoye pozwalał na wymienianie się stworkami i prowadzenie pojedynków. Już jako dzieciaki kombinowaliśmy, jak oszukać system i znaleźliśmy lukę w systemie, która pozwalała nam klonować Pokemony.

Wyjęcie kabla z konsoli w odpowiednim momencie transferu sprawiało, że wybrany Pokemon pojawiał się w dwóch kopiach gry. Jak tak pomyśleć, było to dość okrutne, bo drugi Pokemon po prostu znikał.

Crying Pikachu

Aby sklonować jednego Pikachu trzeba było zamordować Rattatę czy innego Pidgeya…

Oczywiście pech chciał, że przy jednej z takich operacji uszkodziłem swój plik zapisu. Setki stworków i setki godzin poszło w niebyt. Nie uszkodziłem kartridża z grą i zacząłem grać oczywiście ponownie, ale to już nigdy nie było to samo. Ten mój Venusaur, który kosił wszystkich w szkole, zginął na dobre.

Niedługo później szał na Pokemony minął. Dzieciaki, w tym i ja zaczęły dorastać. Zmiana szkoły, nowe hobby – na Pokemony zaczęło się patrzeć jak na coś dziecinnego, a osoby, które nadal w nie grały – wyszydzano. Ba, sam byłem wtedy po stronie tych wyszydzających.

Gameboy trafił do szuflady, sprzedałem za bezcen swoją kolekcję kart i zapomniałem o Pokemonach na długie, długie lata.

Do serii wróciłem kilka lat temu. Byłem już na tyle stary, by bez oglądania się na komentarze rówieśników z kijkiem w tyłku nieco się odmłodzić i zagrać jeszcze raz w gry z dzieciństwa. Tak się wciągnąłem, że nadrobiłem jedna po drugiej wszystkie pominięte generacje z głównej serii.

Okazało się, że Pokemony od zawsze były grą kilkupoziomową. Jako dzieciak łapałem jak najwięcej stworków i toczyłem walki. Jako dorosły człowiek – wkręciłem się w hodowanie Pokemonów w celu osiągnięcia maksymalnych statystyk i spełniłem marzenie z dzieciństwa – zebrałem pełne 718 wpisów w PokeDexie.

W grze Pokemon X na Nintendo 3DS wreszcie złapałem je wszystkie.

Znajomi patrzyli na to pobłażliwie i wcale im się nie dziwię. Nie każdy jest graczem, a nawet osoby, które spędzają nieprzyzwoicie wiele godzin w Minecrafcie, World of Tanks, League of Legends, WoW-ie, CS-ie lub Call of Duty, nie bardzo rozumieją jak można godzinami trenować Pokemony.

Niemniej jednak za stary jestem na to, by przejmować się komentarzami zgryźliwych tetryków, więc grałem sobie w te Pokemony w samotności. Wybrałem się nawet raz na zlot warszawskich fanów serii, gdzie w turnieju zająłem najgorsze i rozczarowujące czwarte miejsce.

W momencie, w których Pokemony zaczęły mnie powoli nużyć, przyszło Pokemon GO.

Eksplozja popularności gry mnie wzięła z zaskoczenia. Jeszcze kilka dni po premierze w USA myślałem, że (z kolejnego powodu) fajnie byłoby mieszkać w Nowym Jorku – tam bym przynajmniej miał z kim o Pokemonach pogadać. Szybko się jednak okazało, że o Pokemonach mogę gadać i w Warszawie. Wielu rówieśników zaczęło grać w grę i gra w nią do dziś.

Ponieważ udało mi się zapracować na reputację już nie Trenera, a Profesora Pokemon – wypowiadałem się na temat gry w końcu nawet w telewizji śniadaniowej – mój telefon zaczął się urywać. Do dzisiaj zresztą znajomi dzwonią kilka razy dziennie z pytaniami i prośbami o pomoc w rozgrywce – a przy okazji takich telefonów zwykle pogadamy też chwilę o pogodzie i odkurzymy znajomość.

Dowodem na to, że Pokemony chwyciły także w Polsce, był dla mnie rzut oka w statystyki na Spider’s Web.

Miesiąc temu w piątkowy poranek uznałem, że skoro tak lubię tę serię, to zaryzykuję, poświęcę kilka godzin i napiszę obszerny poradnik do Pokemon GO. Po weekendzie okazało się, że był to najchętniej czytany materiał w serwisie przez cały weekend. Jak się okazało, trzymał się na tej pozycji przez kolejne dwa tygodnie, a i po miesiącu od premiery wszystkie publikacje o Pokemonach na Spider’s Web cieszą się ogromnym zainteresowaniem. Ludzie grają i chcą czytać o grze.

Temat podchwyciły też inne media, a ja dostałem mnóstwo zamówień na teksty o Pokemon GO. To był ten moment, gdy po raz pierwszy pomyślałem “shit got real”. Zająłem się przygotowywaniem kolejnych publikacji i gadaniem o Pokemon GO do kamery, a jednocześnie grą zajarał się wydawca Spider’s Web, Mateusz Nowak. Idąc za ciosem przygotowaliśmy nawet subserwis pod adresem Pokemon.SpidersWeb.pl – chociaż z początku Blog blisko Pokemonów traktowaliśmy tylko jako formę wewnętrznego żartu.

Na fali popularności gry wystartowaliśmy też ze stroną Pokemon GO Polska na Facebooku.

Przeczuwaliśmy, że to będzie hit, ale i tutaj nasze oczekiwania zostały przebite. W tydzień od startu – bez wydania nawet złotówki na reklamy – fanpage Pokemon GO Polska polubiło aż 10 tys. osób. Z tego miejsca zresztą chciałbym pozdrowić wszystkich fanów, bo jak żyję nie miałem okazji zarządzać tak przyjaźnie nastawioną społecznością w sieci!

Warto jednak zaznaczyć, że Pokemon GO nie istnieje tylko i wyłącznie w internecie. Ludzie spotykają się i polują wspólnie na Pokemony. To co się dzieje w warszawskich Łazienkach przechodzi ludzkie pojęcie, a sam w miniony weekend wybrałem się ze znajomymi o 2 w nocy pod Pałac Kultury, gdzie siedziało cały czas przynajmniej kilkanaście osób.

Smutno mi jednak na samą myśl, że to się prędzej czy później skończy.

Jak na razie kolejne firmy chcąc załapać nieco pozytywnego buzzu w związku z Pokemon GO oferują trenerom powerbanki, a właściciele knajp – również w Polsce – zasilają Poke Stopy tzw. Lure’ami, czyli wabikami na Pokemony licząc na częstsze wizyty klientów. Z kolei firmy, które wyśmiały grę, muszą sobie teraz nieźle pluć w brodę, bo zniechęciły do siebie dużą grupę potencjalnych klientów.

To pewne, że hype jeszcze przez jakiś czas się utrzyma, ale już teraz pierwsze znudzone grą osoby wyrzucają ją ze swoich telefonów. Jak przyjdzie zima, to w grze zostaną pewnie tylko najwięksi fani. Sytuacji nie poprawia fakt, że firmę Niantic przerósł sukces i zamiast naprawić niedziałający radar wykrywający stworki… blokują zewnętrzne serwisy takie jak PokeVision.

Mimo to, mam zamiast bawić się przy tej grze jak najdłużej, tym bardziej, że jak widać na obrazku poniżej zebrałem już całkiem niezłe okazy!

Pojawili się co prawda niestety cheaterzy, a widok postaci na 30-tym poziomie, która obstawiła arenę obok domu Dragonite’m z parametrem CP na poziomie 2500 punktów, jest deprymujący – ale mam nadzieję, że takich cwaniaków twórcy gry szybko wyeliminują, a im samym się znudzi gra sprzed ekranu komputera. Byle tylko oszuści nie zniechęcili zbyt wielu normalnych graczy.

Całe clou tej gry, to właśnie ruszenie czterech liter z kanapy. Widzę zresztą po sobie, że… przynosi to efekt. Nie uprawiam regularnie sportu i w dodatku jestem palaczem i bieg na przystanek autobusowy jest już sporym wyzwaniem, a dzięki temu, że przynajmniej raz dziennie idę wykluć kilka jajek to stając na wadzę widzę liczbę, której nie dane mi było oglądać od lat.

Nie ma przy tym co ukrywać, to już miesiąc od premiery, a efekt nowości już mija. Póki jednak nie złapię ich wszystkich to nie mam zamiaru się poddawać, bo nadal się przy grze świetnie bawię. Blisko dwa tygodnie temu znajomy, Szymon wysłał mi mem przerabiający pewne słynne powiedzenie. Jest żartobliwe, ale utkwiło mi w sumie w pamięci:

Urodziliśmy się za późno, by odkrywać świat,
Urodziliśmy się za wcześnie na podbój kosmosu,
…ale za to w idealnym momencie, by łapać Pokemony!

Zaiste – what a time to be alive.

Grafika główna:
Kentaro IEMOTO, CC BY-SA 2.0: Flickr, CreativeCommons.org