Kilka dni temu miałem okazję obejrzeć najnowszy film fabularny Disneya. Obraz w oryginale zatytułowany The Lone Ranger, po naszemu “Jeździec znikąd” z Johnnym Deppem w głównej roli okazał się naprawdę kawałkiem świetnego, poprawnego, ale też nie zaskakującego kina.
Wybierając się na seans miałem olbrzymią nadzieję, że The Lone Ranger będzie po prostu dobry. Od dawna nie trafiłem na żaden taki naprawdę fajny, miły i przyjemny film przygodowy, który z uśmiechem na ustach oglądałbym od początku do końca. Nie to żebym do końca szukał, bo zwykle oglądam zupełnie inne obrazy, ale w ciągu ostatniego roku jeśli chodzi o ten gatunek filmowy, to tylko właśnie “Jeździec znikąd” przykuł moją uwagę – samym zwiastunem, jak i aktorem wcielającym się w jednego z dwóch głównych bohaterów. Zwiastun możecie zobaczyć na YouTubie. Nie kryję, że obiecywałem sobie po nim dużo, ale film spełnił oczekiwania.
Dość powiedzieć, że Johnny Depp jest nadal w formie. “Jeździec znikąd” to kawał dobrego kina i jak dla mnie solidne 8 na 10 gwiazdek. Fabuła, akcja i bohaterowie dokładnie tacy, jakich można byłoby się spodziewać po Disneyu. Ciężko, żeby pod względem fabuły cokolwiek zaskakiwało, a same postaci są trochę jednowymiarowe i stereotypowe, ale sama gra aktorska, scenografia i charakteryzacja stała na bardzo wysokim poziomie. I to w sumie mi wystarczy. Przecież w tym filmie nie chodzi o to, by na siłę starał się z westernu zrobić ambitny melodramat.
Tożto przecież sam kapitan Sparrow na Dzikim Zachodzie!
PS Nie mogę też nie wspomnieć o sali, w której odbyła się projekcja. Cinema City w warszawskiej Arkadii zainwestowało milion euro w specjalną salę Skoda 4DX. Można było dosłownie poczyć film – ruszające i wibrujące fotele, reflektory i sztuczna mgła to tylko niektóre z ciekawych efektów – ale jeśli interesuje Was ten temat to szerzej samą salę i wrażenia z seansu opisałem już na łamach Spider’s Web.