ZTM to temat, który zawsze skłania moich znajomych i obserwujacych do długich rozmów. Zresztą moja opinia na temat komunikacji miejskiej często wywołuje burzliwe dyskusje. Tak było ostatnio, gdy wrzuciłem u siebie tabelkę podwyżek cen biletów, którą widzicie powyżej. Ja nie widzę tu dramatu.
Tak naprawdę to nie do końca rozumiem, o co jest takie wielkie halo. Jeśli ktoś korzysta okazjonalnie z autobusu czy tramwaju, to nawet nie poczuje tych kilkudziesięciu groszy różnicy. A jeśli ktoś korzystają z usług ZTMu codziennie, to i tak kupi karty miejskie. A podwyżki wcale nie są tak duże, jak się spodziewałem.
Jak czytałem posty na Facebooku o nabijaniu awansem dwóch kart naraz, żeby sobie przyoszczędzić, to myślałem że podwyżka wyniesie co najmniej 50%. A okazuje się, że to zaledwie 5zł dla studentów, a 10zł dla osób nie korzystających z ulg, w skali miesiąca. Nie trzeba być orłem z matematyki, aby sobie policzyć, że to dokładnie 17 albo 33 grosze dziennie.
Jeśli według Was jest drogo, to polecam odwiedzić inne miasta w kraju. Albo przynajmniej sprawdzić ichnie cenniki. Potem można przestać narzekać. Warszawiacy zarabiają statystycznie więcej, miasto jest największe w Polsce, a karty miejskie pozwalają jeździć nie tylko autobusem i tramwajem, ale też metrem i podmiejskimi pociągami.
Oburzenie rozumiem wyłącznie u osób, które mieszkają w drugiej strefie, gdzie podwyżka cen jest już znacznie bardziej dotkliwa dla portfela.