Nie jest tajemnicą, że jeśli chodzi o komiksy to nadal jestem dużym dzieckiem. Miesiąc w miesiąc kupuję kilka(naście) nowych zeszytów, ale największą sympatią darzę Marvela.

Oczywiście na wszystkie nowe filmy z superbohaterami biegam z wypiekami na twarzy, a niestety, tylko nieliczne z nich spełniają oczekiwania. Na szczęście The Amazing Spiderman do nich z pewnością należy.

Umarł Spidey, niech żyje Spidey

Nie będę się rozpisywał, jedynie zapisuję wrażenia na gorąco po wczorajszym seansie, a wpis nie jest poważną recenzją. Na wstępie dodam, że filmów o superbohaterach najbardziej do gustu przypadli mi X-meni (zarówno pierwsza część jak i najnowsza Pierwsza Klasa) Iron Man, oraz nowi, świetni The Avengers.

Reszta była w większości mocno średnia, a pierwsza trylogia człowieka-pająka nie przypadła mi do gustu. Nowy Spidey jest bardziej komiksowy, to już nie dorosły i nijaki facet, a młody, trochę gapowaty, lecz przesympatyczny chłopak. Jest dużo więcej poczucia humoru i małych gagów.

Sam aktor (Andy Garfield) odnalazł się w roli świetnie i wypada o wiele bardziej naturalnie, chociaż chyba za dużo razy mu do oczu napływały łzy (efekt bujania się na pajęczynach przy ogromnej szybkości?)

Wszystko, czego zabrakło…

… w poprzedniej cześci znajduje się tutaj. Po raz kolejny historia Petera Parkera opowiedziana jest na nowo. Z komiksów zaczerpnięto kilka motywów – oczywiście nie mogło zabraknąć wujka Bena, ale jego śmierć przedstawiono nieco inaczej. Z historii wycięto element walk zapaśniczych, ale motyw ringu pozostał w jednej scenie.

Film bardzo fajnie łączy elementy patetyczne i wzniosłe z komediowymi – scena, gdy w takt poważnej muzyki Spiderman stoi i rozgląda się po całym Nowym Jorku i podziwia widoki zostaje przerwana telefonem cioci May, która prosi o kupno jajek.

Archenemy, love interest

Głównym wrogiem Spidermana w tej części jest Curt Connors aka Jaszczur. Cieszę się, że nie wykorzystano tych samych postaci po tej złej stronie barykady, co w poprzedniej trylogii, chociaż Goblina i Octopusa chętnie zobaczyłbym w sequelach.

Dobrze wypadła też Emma Stone w roli szkolnej miłości Spidermana. W komiksach spotkał ją marny koniec i ustąpiła miejsca Mary Jane, a w filmie… Nie będę psuł zabawy, zastanawiajcie się sami, jak bardzo twórcy pozostali wierni oryginałowi.